sobota, 19 grudnia 2015

Sześć.


-Wszyscy próbowali, nikomu sie nie udało. - powiedział chłopak siedzący w tej samej "celi" co ja. - Jestem Dave. - chłopak wstał z materaca leżącego na ziemi, podszedł do mnie i podał mi reke. Niechętnie uścisnęłam jego dłoń. 
-Zaraz przyniosą obiad. 
-Obiad? Wow, pełen luksus. Apropo, jestem Cassidy, ale mow mi Cass. 
-A wiec Cass, rozgość sie. Od dzis bedziesz tu mieszkać. Tu spie ja, a tu Ty. - pokazał na materace leżące na ziemi. Nic z tego nie rozumiałam. Usiadłam na "swoim" materacu. Kompletnie nie wiedziałam co robie w tym miejscu. Przed oczami ciagle miałam Cole'a wiszącego przy suficie. 
-Co sie tu dzieje? - zapytałam blondyna. 
-Kazdy zadaje sobie to pytanie. W zasadzie nikt tego nie wie. Siedze tu juz kilka miesiecy. Nie robie nic specjalnego i dostaje pieniądze. Nie wiem po co mi one, skoro ciagle jesteśmy tu zamknięci, ale podoba mi sie to.
-Porwali Cie?
-Nie, cos Ty. - Dave zaśmiał sie. - szukałem pracy i wtedy Steve...
-Steve?! - przerwałam mu.
-Tak, Steve. Cos nie tak? Kontynuując, zaoferował mi prace. Tak jak wszystkim którzy tu sa. 
-Mi nie. Zostałam porwana, nie mam pojęcia co tu robie. 
-Spokojnie, spodoba Ci sie tu, codziennie mamy puszczane filmy, obiady sa bardzo smaczne. - stwierdziłam, ze juz mu nie odpowiem. Zrobili chłopakowi niezle pranie mózgu. Oparłam sie o ścianę i w chwili zasnęłam. Śnił mi sie Cole, jego kawowe oczy, jego uśmiech, a raczej kamienna twarz. Jak zwykle ciezko było z niej cos wyczytać. Obudził mnie hałas. 
-OBIAD! - znow Typ w fartuchu. Chodził z wózkiem i podawał każdemu miskę z ciepłym posiłkiem. Byłam strasznie głodna wiec od razu chciałam zabrać sie za jedzenie. Złapałam za łyżkę, nabrałam troche zupy i powąchałam ja.
-Rosół? - zapytałam Dave'a.
-Tak, rosół, ale nie z kury. - usłyszałam zupełnie inny głos. 
-Jak nie z kury, to z czego? -zapytałam. 
-Jak Ci powiem, to juz nie zjesz, bedziesz głodna. Wiec pozniej Ci powiem. - chłopak z celi obok siedział na materacu kompletnie niewzruszony tym, ze wlasnie dostał ciepły posiłek. Moze po prostu nie był głodny.
-Mimo wszystko, z czego jest ten rosół?
-Jak tak bardzo chcesz wiedziec.. Z ludzi. Jestes tu nowa, wiec pewnie jeszcze nic nie widziałaś. W każdym razie pełno tu ludzkich organów, zauważyłaś? - kompletnie nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć. W pewnej chwili po prostu mnie zamurowało. Chłopak z ktorym siedze w celi uważa, ze jest tu cudownie i chwali jedzenie, natomiast drugi uważa, że podana mi zupa zrobiona jest z ludzi.
-Podają ją by nami manipulować. To cos w stylu robienia wody z mózgu. Działa jak narkotyk. 
-Wiec dlaczego Ty jestes.. Normalny?
-Bo nie jem tego świństwa. Od 6 miesięcy nie zjadłem tej ohydnej mikstury. Za to Dave... - spojrzał na chłopaka z mojej celi ktory z apetytem jadł zupę. - Dave je ją codziennie. 
-W takim razie, co Ty jesz? - zapytałam niepewnie.
-Ja dostaje cos innego, cos w stylu pieczeni, jest sucha i niesmaczna, ale przynajmniej nie jest robiona z ludzi. Wez ja, ja i tak nie jestem głodny. 
-Dlaczego dostajesz cos innego niż reszta? - chłopak podał mi talerz przez dziurę pomiędzy szklanymi płytami a ziemia.
-Ponieważ powiedziałem im, ze nie bede tego jesc, a jeśli nie bede jesc, raczej nie przeżyje, a z martwego mnie nie bedą mieli pożytku. - uśmiechnął sie. 
-Pożytku? W jakim sensie? - mowilam dosc niewyraźnie ponieważ miałam usta wypełnione suchym mięsem.
-Co jakis czas jesteśmy wysyłani na misje, ściągamy tu coraz wiecej ludzi. Potem jesteśmy szkoleni i inne takie. Jestes Evans, prawda? Miałem Cie tu przywieźć, odmówiłem. Dlatego przez jakis czas nie jestem wypuszczany stad. 
-Dlaczego odmówiłeś?
-Nie chciałem by kolejna osoba przeżywała tę katorgę. To wszystko co tu sie dzieje jest jedna wielka rzeźnią. Jedni przywożeni sa tu jako pokarm, inni trafiają tu by pracować, a jeszcze inni, w zasadzie sam nie wiem po co tu sa. Jest to jakas chora gra, puszczają mam filmy na których krzywdzą ludzi, najcześciej tych których znamy, po to, byśmy byli posłuszni. Teraz moze wydawać Ci sie to dziwne, ale przyzwyczaisz sie, za każdym razem gdy mi to puszczają po prostu pluje im w twarz. I tak nie bede robic tego co mi każą. Zabijanie ludzi nie jest fair.
-To brzmi strasznie.. Dlaczego ich zabijają? 
-Dla zabawy, pieniędzy.. Mówią, ze to dla dobra świata, ze pozbywają sie złych ludzi. Nikt nie chce im w to wierzyć. Pomysl sobie, ze taki pizdowaty Dave siedzący obok Ciebie zabił setki ludzi, co Ty na to?
-Dalej nie rozumiem, to dla mnie nie ma sensu.
-Dla mnie tez, ale coz.. Tak poza tym, jestem Shane.
-Cass, ale to juz pewnie wiesz. - uśmiechnęłam sie do niego ciepło. 
-Wiec Cass, jak sie tu znalazłaś? 
-Dosc śmieszna sytuacja, wyszłam z domu, porwał mnie jakis typ, ktory ma na imię Cole...
-COLE?! CZY TO ON CIE TU PRZYWIÓZŁ?! PIERDOLONY KUTAS, NIGDY GO NIE LUBIŁEM. WIEDZIAŁEM ZE W GŁOWIE MA TYLKO HAJS, KOMPLETNIE NIE MYSLI O INNYCH! 
-Spokojnie! - uspokajałam go. - To nie on mnie tu przywiózł. To znaczy, miał taki zamiar, powiedział mi to. W tym momencie kazałam mu zatrzymać samochód i pozwolić mi wyjsc. Zrobił to co mu kazałam. Jedyne co potem pamietam to las. Pozniej znalazłam sie tutaj. 
-Nienawidzę tego gnoja. Nigdy nie obchodzili go ludzie. Zawsze ważny był tylko hajs. Słucha sie dyrektora jak mało kto. Zabił w zyciu wiecej ludzi niż Ty widziałaś na oczy przez całe swoje dzieciństwo. Ma serce z kamienia. 
-PORA SPAC! - usłyszeliśmy głos w radiowęźle. 
-Lepiej ich słuchaj, przynajmniej teraz. Dobranoc Cassidy. - chłopak położył sie na swoim materacu i odwrócił w druga stronę. Zrobiłam to samo. Zasnęłam w ciagu kilku minut. Przed oczami znow miałam ten okropny widok, Cole wiszący przy suficie, zakrwawiony. 
-Cass, Cass! Obudź sie! - usłyszałam głos, natychmiast sie obudziłam. 
-Shane? Co sie stało? - zapytałam w pol śnie. 
-Pytanie co sie dzieje z Toba? Krzyczysz jak opętana.
-Boje sie Shane.. 
-Jak my wszyscy... - Shane przeciągnął swój materac tak jakby koło mojego, mimo to, nadal dzieliła nas szklana ściana. Włożył reke pod nia, i złapał za moja. - Połóż sie, jestem przy Tobie. 
Ścisnelam jego dłoń i ponownie sie polozylam.

sobota, 17 października 2015

Pięć.



Naokoło mnie było pełno szafek i stołów. Na każdym z nich postawiony był słoik wypełniony jakimś płynem, a w środku miał rożne organy. 
"Jezeli Cole nie chciał sprzedać moich organów, to osoba która mnie tu przyniosła na pewno ma taki zamiar" pomyslałam. 
Wszedzie było pełno krwi i narzędzi. 
-Witam panno Evans, jak sie spało? - do pokoju wszedł gruby i łysy mężczyzna, ktory ubrany był w biały, lekarski fartuch. Złapał za jeden ze słoików i podniósł go pod światło. Zaczął dokładnie przyglądać sie jednemu z organów. 
-Kim jestes i co ja do chuja tu robie? - zapytałam nerwowo.
-Spokojnie, jezeli bedziesz robiła wszystko wedle naszych zasad nic Ci sie nie stanie. Najpierw chce Ci cos pokazać. - mężczyzna podszedł do mnie, złapał mnie za reke i podniósł bardzo energicznie. Dosłownie przeciągnął mnie korytarzem do kolejnego pomieszczenia. W nim rowniez było ciemno. Posadził mnie na krześle, odwiązał sznury ktore były przywiązane do moich nadgarstków i kostek, po czym przypiął mnie metalowymi obręczami do siedzenia.
-Czy to krzesło elektryczne? - zapytałam, bo i tak nie miałam juz nic do stracenia.
-Nic z tych rzeczy, obejrzysz sobie ciekawy film. - założył mi na glowe cos w rodzaju hełmu. Usilnie próbowałam wyrwać sie z siedzenia, ale bez rezultatów. W owym kasku nie mogłam nawet mrugać. Nagle przede mna pojawił sie ekran. Po chwili włączył sie film.
Zobaczyłam tam mężczyznę, wiszącego na sznurze, powieszonego za nadgarstki, całego zakrwawionego. Na jego plecach były czerwone pręgi, jak od uderzeń sznurem czy batem. W pewnym momencie kamera była z zupełnie drugiej strony. Zobaczyłam twarz tego mężczyzny. 
-COLE! - wydarłam sie.
-Cassidy?! Jestes tu?! Cassidy nic Ci nie jest?! - usłyszałam jego głos.
-Cole co oni Ci zrobili, dlaczego?! -mój głos sie załamał, zaczęłam plakac jak małe dziecko. - WYPUSCCIE GO. ZRÓBCIE TO SAMO ZE MNA, ZOSTAWCIE GO.
-Cass, to nic nie da. - w tym momencie cały film zniknął. Puściły obręcze i kask. Zobaczyłam przed sobą tego samego mężczyznę w fartuchu. 
-TY PSYCHOPATO, WYPUŚĆ GO. ON NIE JEST NICZEMU WINNY.
-Tak kończą ludzie, którzy nie sa posłuszni naszemu szefowi. 
-Tata? Czy mój ojciec jest tu szefem?! 
-Niestety nie moge udzielić Ci takich informacji, panno Evans. Pokaże Ci Twój pokoj. - facet znow złapał mnie za reke, ciągnął mnie po korytarzu. Podeszliśmy do jednych metalowych drzwi. Wpisał kod i drzwi sie otworzyły. Widziałam kolejny korytarz. Po jego obu stronach były pomieszczenia. Całe z szyb. W każdym z nich ktos byl. Przeciągnął mnie do ostatniego pomieszczenia, wpisał kolejny kod i wrzucił mnie do niego. 
-Miłego pobytu, panno Evans. - w tym momencie drzwi sie zamknęły. Rzuciłam sie na nie uderzając pięściami. 
-To nic nie da, nie masz nawet co próbować. Siadaj. - usłyszałam głos za plecami.

Cztery.




-Dokąd jedziemy? - zapytałam nieśmiało. 
-Tam, gdzie bedziesz bezpieczna. 
-Jak to "bezpieczna"? Pojawiłeś sie w moim zyciu dosłownie znikąd, a nagle sie o mnie troszczysz. 
-Wiem, ze ciezko Ci to zrozumieć.
-Masz racje, w zasadzie to nic nie rozumiem. 
-Najwyraźniej jestes za młoda by to zrozumieć.
-Bedziesz mi w tym momencie wypominać to, ile mam lat? Naprawde?
-Tak, wlasnie taki miałem zamiar. 
-Tego dnia, gdy "oni".. Napadli na nas, miałeś wytłumaczyć mi, skad masz moje zdjecie z dzieciństwa.
-Nie przypominam sobie tej sytuacji. - zaśmiał sie.
-Nie kłam, wlasnie po to zaciągnąłeś mnie w ta.. Hm.. Melinę? 
-Moze tak wlasnie było, chodzi Ci o to? - z kieszeni spodni wyciągnął medalik.
-Tak, wlasnie o to. Powiesz mi, skad to masz? 
-Jak Ci powiem, to mi nie uwierzysz.
-Jak nie spróbujesz to sie nie dowiesz czy Ci wierze, czy nie.
-Wiec zacznijmy od tego, ze mimo wszystkich spekulacji, Twój ojciec zyje, medalik mam od niego i dostałem zlecenie by Cie znaleźć i chronić. 
-Myślisz, ze mam 5 lat i ze uwierzę w cos, co brzmi jak z Hollywodzkiego filmu?
-Mówiłem, ze mi nie uwierzysz. Kontynuując, szukałem Cie długo, myślałem, ze na marne. W zasadzie odpuściłem. Poszedłem do klubu by sie odstresować, to, ze bylas tam w tym samym momencie było czystym przypadkiem. 
-Mówiłeś, ze znasz Amber.
-Tak, znam ja. Czesto bywa w Insygnii, ja tez tam chodziłem, przed tym jak dostałem zlecenie. - przez chwile nie wiedziałam co mam powiedzieć. Cole spojrzał w moja stronę, po czym gdy ja odwróciłam glowe by spojrzeć na niego, on gwałtownie spojrzał w okno. Zdecydowanie unikał kontaktu wzrokowego ze mna. 
-Zlecenie? Jeszcze mi powiedz, ze mój ojciec jest w jakimś gangu. - zapytałam ironicznie.
-Tak. Jest w gangu. I wlasnie jedziemy do niego.
-Czekaj, co?!
-Moim zadaniem było przywieźć Cie do ojca. Wlasnie to spełniam.
-Jestes popierdolony. Zatrzymaj sie, wysiadam. 
-Jesteśmy kilkaset mil od Twojego rodzinnego miasta, a Ty chcesz, żebym sie zatrzymał, bo najnormalniej w swiecie chcesz wysiąść? 
-Tak, wlasnie to powiedziałam. Zatrzymaj sie. - odpowiedziałam stanowczo. Chłopak zatrzymał samochód i zgasił silnik. Odpielam pasy i wysiadłam z auta trzaskając drzwiami. Staliśmy na drodze otoczonej lasem. 
-Czesc. - rzuciłam w jego stronę i ruszyłam w głąb lasu. 
-Czesc. - odpowiedział mi z jakże stoickim spokojem, usłyszałam tylko jak odpalał silnik samochodu. 
Szlam przed siebie pewnym krokiem, kompletnie nie wiedziałam dokąd zamierzam. Po prostu szlam. W pewnej chwili zaczęłam żałować ze kazalam mu sie zatrzymać. Usłyszałam szelest, pierwsza myślą było to, ze jest to las wiec mogą byc tam zwierzęta. Niestety, nie było to zwierze. Zobaczyłam człowieka ktory zdecydowanym krokiem szedł w moja stronę, z sekundy na sekundę mężczyzna przyspieszał. W pewnym momencie zaczął biec w moja stronę. Nie wiedziałam co mam robic, odwrocilam sie i chciałam uciekać. Wrocic do Cole'a. Niestety moja ucieczka nie poszła pomyślnie. Tuż za mna stał mężczyzna ktory w momencie złapał mnie podduszajac. Próbowałam sie wyrwać, kopałam, krzyczałam, lecz na marne, straciłam wszystkie siły. Zemdlałam. Ocucilam sie w czymś co wygladalo jak piwnica. Było ciemno i zimno. Leżałam na ziemi, ręce i nogi miałam skrępowane. 
"Co to za pieprzona gra?" Tylko to miałam w głowie. W pewnym momencie poraziło mnie jasne, białe światło, ktore zaświeciło sie w pomieszczeniu. To co zobaczyłam było najgorszym widokiem w moim zyciu. 

Trzy.



Cole otworzył drzwi i kazał wejść mi do środka. W pokoju przeważały kolory brązu i bieli. W powietrzu unosił sie zapach jakby.. Herbaty? Rozejrzałam sie uważnie. Na ścianach nie było nic prócz zegara wyglądającego jak z epoki średniowiecza. 
-Idź sie wykapać, pójdziemy cos zjesc. - Rzucił Cole rozsiadajac sie w fotelu. Znaczącym ruchem głowy wskazał na torbę leżąca koło drzwi, oznaczało to, ze jest moja. W momencie kiedy podjechaliśmy pod dom, a ja spałam, Cole musiał wziac kilka moich rzeczy. Podniosłam torbę i poszłam do łazienki. To co tam zobaczyłam, powaliło mnie. Łazienka wygladała jakby włożone zostały w nia miliony, wszędzie złote akcenty, prawie niczym w Królewskim Zamku. Zamknęłam drzwi na klucz. Spojrzałam na siebie w lustrze, włosy wyglądały gorzej niż kiedykolwiek, tluste, pokręcone, były w każda możliwa stronę. Odkręciłam wodę po czym wlałam płynu który stał na wannie. Woda wręcz parowala, potrzebowałam gorącej kąpieli. Nie myslalam o niczym innym jak tylko o tym, kto zabił moja mame i dlaczego to wlasnie Cole mnie przed nim ratuje. Nie wiedziałam skad mnie znał, nie wiedziałam nic. Chciałam zadać mu wiele pytań, choć wiedziałam ze na żadne mi nie odpowie.
- Pospiesz sie. - usłyszałam jego głos. Po chwili splukalam szampon z włosów i wyszłam z wanny. Owinelam sie ręcznikiem i ponownie spojrzałam w lustro. Widziałam tam zupełnie inna osobę niż ta, która widziałam tam zawsze. Ubrałam sie w pierwsze lepsze ciuchy z torby i wyszłam z łazienki.
- Ile można sie kapać?
- Nie byłam tam długo.. Zaledwie..
- 47minut - przerwał mi. - Chodz, idziemy jesc.
Wyszliśmy z pokoju i udaliśmy sie w stronę hotelowego bufetu. Usiedliśmy przy jednym ze stolików i w momencie podeszła do nas blondynka ubrana w uniform. 
- Cześć Cole, co podać? - zapytała. Cholera, czy wszyscy go tu znają? 
- To co zawsze, dwa razy. - uśmiechnął sie do niej. Zalotnie zarzuciła włosami i odeszła. Siedzielismy w ciszy a po 15minutach  przyniosła nam jedzenie. Moze to dziwne, ale jego "to co zawsze" było tym, co ja najcześciej zamawiałam jak wychodziłam z ojcem na miasto by cos zjesc. Naleśniki.
- Skad sie znacie? - zapytałam przeżuwajac jedzenie.
- Stara dobra znajoma. - nie powiedziałabym ze tylko znajoma, po tym jak zobaczyłam jak na nia patrzy. Wiedziałam, podrywacz. W sumie nie ruszało mnie to specjalnie, ponieważ zajęłam sie posiłkiem. 
- Jedz szybko, bo juz pozno. - wepchnelam do ust resztę jedzenia z talerza i udaliśmy sie do pokoju. - Ty spisz tu. - powiedział pokazując palcem na łóżko. 
- A Ty? 
- A ja co?
- Gdzie Ty bedziesz spał?
- Na kanapie. 
- Jak chcesz, w takim razie ide spac. Dobranoc, Shadow. - rzuciłam uśmiechając sie do niego. Usiadłam na lozku i zastanawiałam sie nad tym, co bedziemy robic pozniej. Chciałam zadać mu milion pytań. W zasadzie nawet nie wiedziałam od jakiego pytania zaczac. Od tego kim są "oni", moze od tego kim on jest. Dlaczego to wlasnie z nim jestem teraz w hotelu, dlaczego wie o mnie tak duzo. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Najwyraźniej byłam zmeczona, mimo tego, ze spałam 4 dni. Obudziłam sie koło godziny 6 nad ranem. Ponownie usiadłam na lozku i rozejrzałam sie. Przetarłam oczy, rozciągnęlam sie i w momencie gdy chciałam wstac zobaczyłam Cole'a który szedł w moja stronę w dosc szybkim tempie. 
-Jak najszybciej zejdź na dół i wejdź do samochodu, z nikim po drodze nie rozmawiaj. Z nikim, rozumiesz? - rzucił w moja stronę kluczykami. - Wejdź do samochodu, zamknij drzwi na klucz i nie zwracaj na siebie uwagi.
Jego głos niemal przyprawiał mnie o dreszcze. Tak jak powiedział, tak zrobiłam. Praktycznie zbieglam po schodach do hotelowego holu, po czym szybkim krokiem wyszłam na parking. Zmierzyłam wzrokiem cała powierzchnie przed hotelem. "Moge uciec, mam kluczyki, mam samochód" pomyslałam, po czym mimo wszystko weszłam do samochodu i zamknęłam go na klucz. Nie wiem dlaczego wtedy nie uciekłam. Czasami sama siebie nie rozumiałam. Po kilku minutach Cole wbiegł do samochodu, oczywiscie wczesniej otworzyłam mu drzwi. 
-Powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi? - zapytałam.
-W swoim czasie wszystkiego sie dowiesz, obiecuje, mała. - spojrzał na mnie, lecz na jego twarzy nie dostrzegłam niczego. Jego wzrok był zimny, a o uśmiechu nawet nie ma co myslec. Po chwili ruszyliśmy. Jechaliśmy w ciszy. Mial w sobie cos, co mnie intrygowało.

Dwa.

Gdy otworzyłam oczy leżałam na czyms strasznie niewygodnym. Gdy zaczęłam kontaktować zobaczyłam, ze leze w samochodzie, na tylnich siedzeniach a kierowca jest nikt inny, jak chłopak o kawowych oczach. Leżałam chwile w bezruchu, chciałam sie rozejrzeć ale wolałam, zeby ten typ nie zauważył, ze sie obudziłam. Dziwny jakiś, nie chciałam wsiąść do samochodu, to mnie pobił i porwał, tak, to całkiem logiczne, wiedziałam, ze mam mu nie ufać. Tylko pytanie, skad ten cały stoicki spokój we mnie?
-Obudziła sie, księżniczka Evans. - odwrócił glowe w moja stronę uśmiechając sie.
-Mam pytanie, co ja tu robie?
-No nie wiem, leżysz?
-A dlaczego leżę? - zapytałam.
-Powiedziałaś, ze masz pytanie, a nie kilka pytań. - po raz kolejny odwrócił sie.
-Dobra koniec tego, mozesz powiedzieć mi co tu sie dzieje? Jestes typowym zboczeńcem czy chcesz sprzedać moje organy? I gdzie ja do cholery jestem? Mozesz mnie wypuścić? Zaraz zacznę krzyczeć! Wypuść mnie z tego auta, nie bawi mnie to ani troche. specjalnie mnie uderzyłeś, żebym straciła przytomność, jestes pieprzonym dupkiem. - wypowiadałam te wszystke słowa w strasznie szybkim tempie. Nie wiem czy zdołał cokolwiek zrozumieć. Usiadłam na siedzeniu rozglądając sie. Szukałam na drodze wskazówki dotyczącej tego, gdzie moge sie znajdować. Najwyraźniej nie miał ochoty mnie stad wypuścić.
-uspokój sie, nie chce Ci nic zrobić. Nie jestes w moim typie mała. Kasę mam, wiec organów sprzedawał nie będę. - spojrzał na mnie swoimi kawowymi oczami. Dopiero teraz zauważyłam delikatnie rozcięta wargę i obicie pod jego prawym okiem.
-a Tobie kto to zrobił?
-co? A to! - przejechał palcami przez skroń, pózniej ranę koło oka zatrzymując sie na ranie na wardze. - Ci sami którzy sprawili, ze siedzisz teraz w moim aucie.
-no jasne, powiedz mi teraz, ze porwales mnie dla mojego dobra. - zakpilam.
-mniej wiecej tak wlasnie było.
-nie rozśmieszaj mnie.
-nie chcesz wierzyć to nie. - najwyraźniej byłam mu obojętna.
-a powiesz mi, gdzie jesteśmy, dokąd zmierzamy, która jest godzina i dlaczego nie jestem w domu?!
-jesteśmy w El Paso - nic mi to nie mówiło. - nie wiem dokąd jedziemy, jak najdalej stad. Jest godzina 15:43, mamy środę. - minęło cztery dni od kiedy wyszłam z domu.
-spałam cztery dni?!
-myślałem ze nie zyjesz, ale skoro sie obudzilas...
-jestes okropny, myślałeś ze nie zyje ale nic z tym nie zrobiłeś, tak?!
-mniej wiecej tak to wlasnie było.
-dupek. - powiedziałam pod nosem. - a co z moja mama?! Napewno sie martwi! Porwał mnie jakiś palant, mówiąc ze to dla mojego dobra, nie było mnie w domu od czterech dni, ale nie, wszystko okej.
-w domu Cie nie było, ale byłaś obok. Twoja mama nie zyje.
-czekaj, co?! Ale.. Nieeee! wkręcasz mnie. - zaśmiałam sie.
-chciałbym. W sobotę zaraz po tym jak wyszłaś z domu, oni tam weszli. Resztę sobie dopowiedz.
-oni? - zapytałam a moje oczy zrobiły sie ogromne. Czułam jakby cos rozrywalo mnie od środka.
-oni.
-duzo sie dowiedziałam. Zreszta,moja matka nie zyje, a Ciebie to nie rusza?!
-w końcu to nie moja rodzicielka. Pytanie dlaczego Ciebie to nie rusza.
-nie będę przy Tobie ryczec.
-jestes dziwna. Udajesz twarda. Potem niby jestes miękka. Pózniej znow twarda. Nie rozumiem Cie.
-nie musisz.
Czułam sie jakbyśmy jechali wieczność. Nie rozmawialiśmy ze sobą od dłuższego czasu. Z jednej strony nie wiedziałam o nim nic, za to z drugiej strony mu ufałam. Nie miałam pewności, ze moja mama nie zyje. Mozliwe, ze powiedział mi to po to, by mnie uspokoić. Miałam totalny mętlik w głowie. Nie wiedziałam o czym mam z nim rozmawiać, to wszystko było dziwne. Bardzo dziwne.
-głodna jestem. - powiedziałam po dość długiej ciszy.
-zaraz bedzie bar, pójdziemy.
-i tak nie mam pieniędzy.
-ważne ze ja mam. - sytuacja była dość niezręczna.
- powiesz mi, jak masz na imię? - odważyłam sie zapytac.
-Cole. - odwrócił glowe w stronę okna. - ale wiesz jak masz na mnie mowić.
-wiem. A tak właściwie, to czemu akurat Shadow?
-Tyczy sie to głownie Ciebie. Żebyś nie pomyślała, ze jestem jakimś stalkerem. Nie zrozumiesz, mniejsza o to. Wstawaj, wysiadamy. - zatrzymał samochód i szybko z niego wyszedł. Zatrzymalismy sie pod hotelem. Po raz kolejny złapał mnie za nadgarstek. - pospiesz sie.
Weszliśmy do budynku, Cole posłał recepcjonistce oczko, wiedziałam ze jest podrywaczem. Wyciągnęła spod lady kluczyk.
-zostaniemy tu na noc, rano wyruszymy dalej. - powiedział nawet nie patrząc w moja stronę.
-jeden pokój? - zapytałam dość wystraszona.
-tak, jeden.

niedziela, 24 maja 2015

Jeden.




Obudziłam sie jak zawsze koło 7 rano. Sobota. Nie wiem dlaczego zawsze budzę sie tak wcześnie. Podeszłam do okna, nie zwracając uwagi na to, ze mama jest w domu. Zapaliłam fajkę. Najlepsze co moze byc, poranny papieros. 
-Jeszcze tylko 11dni i ferie, poradzę sobie. - powiedziałam sama do siebie. Czesto to robiłam, w zasadzie sama nie wiem czemu. 
Od czasu wypadu do klubu nie mialam kontaktu z Amber. Minęło juz kilka dni. Nie wiem czemu, ale nie mialam ochoty z nia gadac. Stałam sie bardzo aspołecznym człowiekiem. Nie lubie ludzi. Nie lubie ich bardziej niż samej siebie. A myslalam, ze to niemożliwe. Wypaliłam do końca, zarzuciłam na siebie szlafrok i poszłam do kuchni. Mama siedziała przy stole i pila kawę. 
-Dzien dobry. - uśmiechnęłam sie do niej. 
-Hej słoneczko. - w jej oczach tego dnia nie było widac blasku, a uśmiech z jej twarzy zniknął.
-Cos sie stało? - zapytałam opierając sie rekami o meble kuchenne. 
-Nie, cos Ty, wszystko w najlepszym porządku, jak zawsze!
-Dlaczego to robisz? Przecież widze, ze kłamiesz. Nic nie jest w porządku mamo, nigdy nie było. Nie mam 3 lat, dlaczego wciąż mnie oklamujesz? Myślisz, ze nie widze jak płaczesz? Dlaczego? - spojrzała na mnie i przez chwile nic nie mówiła.
-Co sie z Toba dzieje, Cassidy? Nigdy nie byłaś taka wybuchowa. 
-Nie zmieniaj tematu. Tu nie chodzi o mnie, tylko o Ciebie. 
-Cassidy.. Boje sie. Boje sie, ze pewnego dnia Cie stracę, ze mnie zostawisz, ze zostanę sama. 
-To nie ma najmniejszego sensu, mamo. Wiesz, ze jak dorosnę, to sie wyprowadzę, dlaczego wiec myślisz o tym w taki sposób? Przecież taka jest kolej rzeczy. Uczysz mnie zyc, bym mogła robić to samodzielnie. - rzuciłam w jej stronę i wróciłam do swojego pokoju. Nie wiedziałam co sie ze mna dzieje. Wybuchałam w najmniej odpowiednich momentach. Bez powodu. Przecież ona nie powiedziała nic złego. Przecież wszystko było okej. Każda matka sie o to martwi. Żadna nie chce stracić swojego dziecka. Cassidy jaka Ty jestes głupia. Panuj nad sobą. Ubrałam sie w ciuchy leżące na podłodze i wyszłam z domu. Chciałam sie przejść, tyle. Przeszlam chyba całe miasto. Przez rynek i park, po wszystkie zakamarki i meliny. Wszystko byłoby okej, gdyby nie ludzie, którzy gapili sie na mnie w każdym miejscu w którym byłam. Nienawidzę ludzi, z całego serca. Nie wiem dlaczego tak jest, po prostu ich nienawidzę. 
Usiadłam na ławce i jak zawsze wyciągnęłam paczkę z fajkami, wyciągnęłam jedna, włożyłam do ust i chciałam zapalic, lecz ktoś w pewnym momencie wyciągnął mi papierosa z ust. 
-Co Ty odpierdalasz? - wydarłam sie na osobę która to zrobiła.
-Taka młoda, a juz pali, co sie dzieje z ta młodzieżą. - podniosłam wzrok. Moim oczom ukazał sie chłopak, którego juz kiedyś widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć skad go znam. Miał na sobie jakiś zwykły czarny T-Shirt, cos podobnego do jeansów i okulary przeciwsłoneczne. 
-Chcesz czegoś konkretnego Człowieku, jest... -spojrzałam na telefon- wpół do dziewiątej. Co Ty tu robisz o tej porze? 
-To samo pytanie mógłbym zadać Tobie, śliczna. 
-Nie wkurwiaj mnie nawet, nie mam humoru. Kim Ty w ogóle jestes?
-Znamy sie, Evans. - zamurowało mnie troche. Skad mnie zna? Skad sie niby znamy? Widze człowieka praktycznie pierwszy raz na oczy a ten oznajmia mi, ze sie znamy.
-tak? Skad? - udałam, ze nie obchodzi mnie to, ze mnie zna. 
-Insygnia, 5dni temu, mowi Ci to cos?
-nie. A powinno? - chłopak w tym momencie zdjął okulary. Oczy miał w kolorze ciemnej kawy. Faktycznie, znałam go. Nie wiem czy moge tak powiedzieć. 
-hm? - przyglądał mi sie.
-a no tak, masz na imię Shadow! - chłopak momentalnie wybuchnął śmiechem. - co sie śmiejesz? Sam mi to powiedziałeś!
-nie, nie powiedziałem, ze mam tak na imię. Ale masz racje, mow mi Shadow. 
-mniejsza o to, czego ode mnie chcesz? - chłopak wyciągnął z kieszeni cos co wyglądało jak medalik. Po co takiemu chłopakowi medalik? Otworzył go i pokazał mi zawartość.
-przypominasz to sobie? - było tam zdjęcie. A na zdjęciu kto? Ja i mój tata. Kilkanaście lat temu.
-Skad to masz?! - zdenerwowałam sie. Nie chciałam, zeby ktokolwiek mi o tym przypominał. Tymbardziej ktos kogo poznałam w klubie, wyglada jak ktos, kto by tylko chciał zruchac i zachowuje sie moim zdaniem bardzo dziwnie. 
-Mam swoje źrodła. Spokojnie, nie zrobie Ci krzywdy. 
-Jeśli myślisz, ze sie Ciebie boje, to jestes w wielkim błędzie! Nie boje sie nikogo, a Ciebie juz w szczególności.
-Chyba sama nie wiesz co mówisz, w środku duszy drżysz ze strachu, mój głos przyprawia Cie o dreszcze, nie jest tak? Evans, nie zachowuj sie jak dziecko.
-Za kogo Ty sie uważasz? Zaczepiasz mnie w klubie, zabierasz mi papierosa, pokazujesz zdjecie z ojcem, a teraz starasz sie mnie straszyć. Ja nie z tych, niestety kolego. - musze przyznać, ze miał troche racji. Bałam sie, ale nie jego, tylko tego, skad wszystko wie i skad ma to zdjecie. 
-Wiem o Tobie duzo, Evans. Wiem rzeczy, o których wiedziałaś tylko Ty. Wiem, ze sie boisz, wiem, ze jestes ciekawa skad mam Twoje zdjecie jak byłaś mała. Wiem to, Evans.
-Mozesz skończyć używać mojego nazwiska?
-Skończę, gdy będę chciał skończyć. Chcesz wiedziec skad mam zdjecie?
-Mówisz, ze wiesz o mnie duzo, wiec dlaczego zadajesz te głupie pytanie? Chce. 
-Chodz ze mna. Niebezpiecznie tu rozmawiać.-chłopak wstał, rozejrzał sie, po czym złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę jakiejś meliny.
-Dokąd mnie cholera prowadzisz? Zostaw mnie, zboczeniec pierdolony.
-Taka młoda, taka zadziorna, podoba mi sie. Wsiadaj tu. - mowil to z wielka powaga, ciagle sie rozglądając. 
-Jeśli myślisz, ze wsiądę z Toba do samochodu jestes w błędzie. Nie ma takiej opcji.
-Wejdziesz sama, czy mam użyć siły? Pospiesz sie, tu nie jest bezpiecznie. Właz, jeśli nie chcesz zeby Ci sie cos stało.
-Shadow, czy jak Ci tam, nie ma mowy żebym tam wsiadła, spadam stad. - juz chciałam sie oddalić, ale poczułam tylko mocne uderzenie w tył głowy.

niedziela, 17 maja 2015

Od zawsze chciałam mieć normalne dzieciństwo. Nie chciałam, zeby mama całe dnie płakała. Chciałam, zeby to sie skończyło, żebym skończyła juz moje upragnione osiemnaste urodziny, zaczęła pracować i pomoc jej finansowo. Na ojca nigdy nie mogłam liczyć. Odkąd tylko sie urodziłam, on pił. Mimo to zawsze był moim "ulubionym tatkiem". Mozliwe ze byłam zbyt mała zeby zrozumieć cała ta sytuacje. Gdy skończyłam 7 lat oznajmił mi, ze wyjeżdża. Nie powiedział dokąd. Ale obiecał, ze niedługo wroci. Minęło 10 lat. Do tej pory nie wrócił. Nie dał znaku życia. Pewnie zapił sie na smierć. Jest dla mnie nikim, nienawidzę tego człowieka. Dopiero teraz widze ile krzywdy wyrządził mamie. A ja myslalam, ze to dla mojego dobra. Po czasie dowiedziałam sie, ze zarabiał na mnie dość spora sumę pieniędzy. Aż trudno wyobrazic sobie, ze dziecko w wieku pięciu lat chodziło z ojcem alkoholikiem do baru, zostawało upijane, po to, by tańczyło. Teraz widze jakim był potworem. Byłam jego marionetka. Maszynka do robienia pieniędzy. Moze nie przeszkadzałoby mi to, gdyby cześć tych pieniędzy dawał mamie. A gdzie tam, wszystko przepijał. Krążą plotki, ze nie zyje. Mama tez mi to mówiła. Zmarł jakies 5 lat temu. Z tego co dobrze zrozumiałam, wypadek samochodowy. Oczywiście pod wpływem alkoholu, tak jak zawsze myslalam. Nie wiem jak mogłam byc taka głupia i uwielbiać tego człowieka. W sumie.. Byłam dzieckiem. Zwykłym, bezbronnym, glupiutkim dzieckiem.
 -Cass, wychodze. - usłyszałam ciepły głos mamy. Mimo tego, ze ciagle pracuje, nie ma na nic siły, ja ja zawodzę, ona i tak zawsze ma uśmiech na twarzy. Anioł nie kobieta. 
-Wez klucze, zaraz jade do Amber, wrócę rano. 
-Prosze Cie tylko, bądź grzeczna skarbie. - zawsze sie o mnie troszczy. W jej oczach jestem taka grzeczna Cassidy. Szkoda, ze tak naprawdę mnie nie zna. Usłyszałam jak zamyka drzwi. Usiadłam na parapecie, wyciągnęłam rękę by moc siegnąć do szafki. Meble były tak idealnie wymierzone, ze z parapetu sięgałam prawie wszędzie. Sprawnym ruchem ręki sięgnęłam po paczkę fajek, wyciągnęłam jedna, zapaliłam i zmysłowo zaciągnęłam sie dymem. W takich momentach czuje sie najlepiej. Wiem, ze przy mamie musze byc jej grzeczna córeczka, nie chce jej zawodzić. Wypaliłam do końca papierosa. Do plecaka wrzuciłam jakies ubrania, mp3, ładowarkę do telefonu i portfel. Poszłam do łazienki by doprowadzić sie do ładu i pojechałam do Amber. Moja przyjaciółka od dawna to planowała, choć ja nigdy nie byłam zwolenniczka tego typu zabaw. Chciała isc do klubu sie rozerwać. Zgodziłam sie, pierwszy raz. Amber jak to Amber odwaliła sie w jakies obcisłe ciuszki no i oczywiście, wyzywający makijaż. 
-wyglądasz jak rasowa dziwka. - powiedziałam, rzucając jej chytry uśmiech. 
 -a Ty? Planujesz tak isc? Wiesz, ze nie obchodzi mnie co myślisz o moim ubiorze. Ubierz sie w to, chodz raz zrób to dla mnie. - powiedziała rzucając w moja stronę jakies ubrania. Przyjaźnie sie z nia od wielu lat, zawsze to ona byla typem "podrywacza" i tego typu rzeczy. Chłopcy, wyzywające ciuszki, fuj. Wole ubrać jakies zwykle jeansy, pierwsza lepsza bluze i tyle. Po co sie stroić? Ale ten jeden raz zrobie wyjątek, dla niej. Ubrałam sukienkę która mi rzuciła, była w kolorze pudrowego różu, kompletnie nie mój gust, do tego skórzana kurtka i chciała mi wcisnąć szpilki, ale udało mi sie wybłagac ja, by ubrać niskie buty. 
- wyglądam jak tania szmata. - powiedziałam przeglądając sie w lustrze. 
- dobrze wyglądasz, przestan, cholera! Zaraz podjedzie taksówka, schodzimy na dół. Dalej nie wiem jak dałam sie namówić na ta imprezę. Mogłam w spokoju siedziec w domu i wypić sobie piwo, ale nie! Po 20 minutach byłyśmy pod klubem. Amber juz została zaatakowana przez swoje "klubowe przyjaciółeczki". Zostałam sama, wiedziałam ze tak bedzie. Usiadłam przy jakimś stoliku i przyglądałam sie ludziom którzy tańczyli i bawili sie w najlepsze. Nie miałam ochoty sie bawić, niestety. Co chwile podchodził do mnie jakiś chłopak rzucając teksty dotyczące mojego wyglądu. W odpowiedzi dostawał tylko środkowy palec. Przez cała imprezę czułam na sobie czyjś wzrok. Nie wiedziałam dokładnie z ktorej strony. Co chwile z innej. Tak jakby osoba która mnie obserwowała co chwile zmieniała punkt położenia. Spojrzałam w tłum, lecz nie widziałam nikogo podejrzanego. Na lożach tez nikogo nie było. Przy barze widziałam jakiegoś chłopaka, ale to nie on. Nie wiedziałam kto, nie wiedziałam skad. Czułam sie jakbym była obserwowana przez swój cień. Oczywiście wzięłam pod uwagę to, ze wypiłam juz kilka drinków i moze mi sie tylko wydawać. Przez nadmiar płynów w organizmie musiałam isc do łazienki. Przechodząc przez korytarz widziałam obsciskujace sie pary. "Fuj" pomyslałam i poszłam dalej. Gdzieś w połowie długiego korytarza zobaczyłam chłopaka, który od razy przykuł moja uwagę. Niski blondynek w okularach, troche kujonowaty. Przeszłam koło niego wolnym krokiem bacznie go obserwując. To on - byłam niemalże pewna, ze to on obserwował mnie przez cała imprezę. 
-moge wiedziec o co Ci chodzi? - zapytałam juz dość poirytowana cala ta sytuacja. 
-o cz-czym mówisz? - zapytał. 
-nie zgrywaj durnia. Cała imprezę gapisz sie na mnie, no dawaj, rzuć jakiś tekst o tym ze mam fajne cycki, ze byś mnie ruchal czy inne gowna.
 -nie wiem o co Ci chodzi, przepraszam, pierwszy raz Cie widze.. - mówił jakby zaraz miał sie rozpłakać. 
-tak? To jak nie Ty, to kto?! KTO GAPI SIE NA MNIE CAŁA IMPREZĘ?! Poczułam dotyk na swoim ramieniu. Odwróciłam sie, juz chciałam zacząć krzyczeć, ze ma mnie nie dotykać, ale nie zrobiłam tego.
 -nie rób mu krzywdy, nic złego nie zrobił. - odezwał sie do mnie chłopak stojący centralnie obok mnie. Miał moze 185cm wzrostu, ciemne włosy i oczy koloru wręcz kawowego. Jego cera była prawie biała, a na jego karku widac było żyły koloru fioletowo-zielonego.
 -spadaj, skad niby wiesz, ze nie zrobił?! Gapi sie na mnie jak palant cała imprezę! - dopiero teraz uświadomiłam sobie, ze niepotrzebnie sie tak denerwuje. Przecież moze sie gapić, co to takiego? Krzywdy mi tym nie robi.
 -w sumie, masz racje. Trzymajcie sie i przepraszam, blondi. Wróciłam do stolika, wzięłam swoją kurtkę i wyszłam przed klub. Wyciągnęłam paczkę z fajkami i zapaliłam jedna. Po chwili palenia i myślenia o rożnych dziwnych rzeczach, przypomniałam sobie, ze gdzieś w klubie jest Amber a ja wlasnie z nia miałam wracać do domu. Chciałam jak najszybciej wypalić i isc po nia. Niestety moja uwagę przykuł chłopak który stał za filarem palac fajkę. Musiałam tamtędy niestety przejść. Podchodząc bliżej zauważyłam, ze to chłopak którego juz widziałam. To ten, który stał z Blondynem, ten który gdzieś w tłumie tańczących spojrzał na mnie przelotnie. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, ze jest praktycznie wszędzie t gdzie ja. Stał tez przy barze, gdy kupowałam sobie kolejnego drinka. -łazisz za mna jak cień, to robi sie chore. 
 -coz, Ty tak to widzisz. Leć juz, bo Amber nie jest w stanie juz nawet tańczyć. 
-znasz Amber?
 -czesto tu bywam, znam. - zmierzyłam go wzrokiem.
 - jestes Cassidy, tak?
 -tak.. Nienawidzę tego imienia. Cass jak juz. - chłopak przyjrzał mi sie uważnie, po czym chytro sie uśmiechnął. Nie podobało mi sie to. Nie lubie takich ludzi. Wydawał sie byc bardzo pewny siebie, kolejny podrywacz, jak każdy. 
- a tak w ogóle, skad wiesz? 
 -wiem wiecej, niż Ci sie wydaje, Evans. - przeraziłam sie troche, lecz nie zrobiło to na mnie aż tak dużego wrażenia, ponieważ Amber zawsze duzo mówiła. 
 - w takim razie, moge wiedziec, jak Ty masz na imię? Tylko szybko, bo idę po Am. 
- Mow mi Shadow. - powiedział, po czym odepchnął sie noga od ściany o która sie opierał i poszedł w kierunku parkingu.